poniedziałek, 27 lipca 2015

Prolog

Było lato, suche i upalne, ale w chłodnych murach opactwa nie odczuwało się tego. Kamienne ściany chroniły nas przed skwarem i spiekotą; jedynie ci bracia, którzy wychodzili pracować w polu, odczuwać mogli dotkliwość aury, nie skarżyli się jednak, gdyż Reguła zabrania wszelkiego narzekania. W pokorze powinniśmy znosić uciążliwości codziennego życia i chwalić Pana za kęs strawy i łyk wody pośród lejącego się z niebios żaru.
W taki dzień, kiedym wracał ze skryptorium tuż przed noną, zawołał mnie opat i wręczył skrawek pergaminu przewiązany sznurkiem. Zadrżałem; przyjmowanie listów nie było w zakonie czymś zwyczajnym. Moje myśli z miejsca pobiegły ku memu czcigodnemu ojcu, od którego nie miałem wieści wiele już lat. Czyżby leżał na łożu śmierci i stamtąd przyzywał mnie, bym towarzyszył mu w ostatnich chwilach? Przeżegnałem się i z wahaniem otworzyłem list.

Nie ojciec jednak mnie wzywał, lecz mój dawny mistrz. Odkąd rozstaliśmy się po straszliwych i groźnych wypadkach, jakie zaszły w pewnym opactwie, a o których napisałem w poprzedniej księdze, od niego też nie miałem znaku życia. Myślałem o nim nieraz, a choć Reguła nakazuje nam wyzbyć się wszystkich ziemskich przywiązań, łapałem się na tym, że chciałbym jeszcze raz go zobaczyć, posłuchać mądrych słów, jakimi rozjaśniał mroki mojej niewiedzy, a nawet - Boże, przebacz - znów tropić  tajemnice i pułapki, zastawiane przez chory i pokręcony umysł na zgubę niewinnych dusz. Czytając list, zrozumiałem z całą jasnością, że dusiłem się w murach opactwa w mym rodzinnym mieście, a spokojny rytm dnia, wyznaczany przez pracę i modlitwę, nudził mnie. Skarciłem się natychmiast za te grzeszne myśli i z obawą podniosłem wzrok na opata, czy nie wyczytał ich aby z mej twarzy. Lecz ten przyglądał mi się tylko z dobrotliwym uśmiechem. Znał, oczywiście, treść listu - nie uchodziło, by prosty braciszek, jakim byłem, dopiero co ukończywszy nowicjat, dowiadywał się o czymś przed swym przełożonym. Skłoniłem się przed nim z pokorą, oczekując decyzji - czy pozwoli mi opuścić klasztor i jechać do mego mistrza, który, jak pisał, leżał złożony chorobą w opactwie daleko stąd i pragnął ujrzeć mnie raz jeszcze, nim jego ziemskie oczy zamkną się na zawsze? Obawiałem się, że nie; z trudem przecież uzyskiwaliśmy pozwolenie nawet na zobaczenie najbliższych.
Nie doceniłem jednak sławy, jaka otaczała mego mistrza.  Opat nie tylko zgodził się na mój wyjazd, lecz kazał też dać mi jucznego osła i sakwy z pożywieniem, bym nie musiał żebrać po drodze - benedyktynowi to nie przystoi. Pobłogosławił mnie też i nakazał wyruszyć skoro świt, nie tracąc czasu, bym zdążył jeszcze ujrzeć żywego tego, który mnie wzywał.
Następnego dnia zatem, ledwie pierwsze zorze rozjaśniły widnokrąg, wyszedłem przez skrzypiącą furtę, prowadząc za sobą juczne bydlę. Żegnany mamrotaniem furtiana, odwróciłem się ku południu i ruszyłem, a w moim sercu obawa walczyła z nadzieją, gdyż coś mi mówiło, że list był jedynie wybiegiem, a mistrz wzywa mnie, bo znów natknął się na śmiertelnie groźną zagadkę i chce mieć mnie u swego boku, bym pomógł ją rozwiązać. Po chwili karciłem się jednak - jak mógłbym zarzucać mu kłamstwo?! - i poganiałem bydlę, przerażony, że nie zdążę na czas.
Panie, prosiłem, usłysz błaganie swego sługi. Zachowaj przy życiu brata Wilhelma z Baskerville, obdarz go zdrowiem na chwałę Twoją i Najświętszej Panny. O to proszę cię ja, nędzny Twój niewolnik, Adso z Melku.

6 komentarzy:

  1. Mogłabyś zmienić kolor czcionki (albo na całkiem ciemny, albo całkiem jasny)? Bardzo źle się czyta taki tekst na takim tle.

    OdpowiedzUsuń
  2. Wiesz, mam taką zakładkę jak Reklama, i ona jest po to, żeby jej używać, a nie spamować pod rozdziałami. Już nie mówiąc o tym, że wkleiłaś to na oba moje blogi, dotarło do mnie po jednym razie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie chciałam Cię urazić i naprawdę nie musisz być niemiła.

      Usuń
    2. To może trzeba było pomyśleć, to byś nie "uraziła"? Btw w zwróceniu uwagi na niestosowność/bezsensowność zachowania nie widzę nic niemiłego... ale owszem, jak czytam takie komentarze, to mam ochotę być. Bo dlaczego mam szanować kogoś, kto nie szanuje mnie i nie robi tego, o co prosiłam? Wystarczy kilka sekund, żeby zobaczyć tę podstronę.

      Usuń
  3. A ja będę wdzięczna za niezostawianie na moim blogu spamu.
    MÓJ BLOG to nie jest TWÓJ śmietnik.
    Dziękuję i nie pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  4. Przyszłam tu za komentarzem, bo zawsze chętnie poczytam coś o mrocznych tajemnicach w średniowiecznych klasztorach ;)

    Prolog jest króciutki, więc pewnie trudno będzie powiedzieć coś więcej, dopóki nie pojawi się brat Wilhelm i... no cóż, nie powie czegoś więcej. Podoba mi się, że imiona bohaterów padają dopiero w ostatnim zdaniu prologu, gdyby nie nazwa bloga, dopiero w tym momencie zorientowałabym się, o kogo chodzi. Czy ta nazwa to nawiązanie do zapisków samego autora, że powieść pierwotnie miała nazywać się po prostu "Adso z Melku", ale tytuł nie spodobał się wydawcy?

    Poprawiłabym tylko to:

    "Było lato, suche i upalne, ale w chłodnych murach opactwa nie odczuwało się tego."

    Nie podoba mi się to "tego" na końcu zdania. Może "nie odczuwało się tego aż tak dotkliwie"?

    OdpowiedzUsuń